JAK NAPRAWDĘ WYGLĄDA PODRÓŻOWANIE KAMPEREM Z MAŁYMI DZIEĆMI?
Czasem zdarza nam się usłyszeć od kogoś znajomego, że też by tak chciał wyjeżdżać z dziećmi. Że fajnie byłoby wsiąść w kampera i wyruszyć w świat, że to musi być niesamowita przygoda. Niektórzy z Was piszą, że czekają na praktyczne informacje o tym, jak wygląda podróżowanie kamperem z małymi dziećmi. Chętnie i często dzielimy się w naszych wpisach poradami, wplatając je gdzieś pomiędzy opisy atrakcji i wrażeń. Tym razem chcemy napisać o czymś innym – o tym, czego nigdy nie widać na publikowanych przez nas zdjęciach (o ile w ogóle znajdzie się chwila, żeby jakieś wrzucić).
Tak, sporo się zmieniło, odkąd jeździmy we czwórkę.
Podróżowanie we dwoje można by porównać do nieustającej podróży poślubnej. To wymiana natchnionych myśli, bieżących wrażeń na temat tego, co widzimy, czego doświadczamy. Chwile uniesienia, zachwyty, faktyczne kosztowanie każdego kęsa lokalnej potrawy, planowanie kadrów idealnych, sączenie winka, niespieszne przeglądanie przewodnika w cieniu palm. Dobieranie koloru bluzki do spodni, sprawdzanie, czy manicure jeszcze się trzyma, bo może się pojawić na którymś z gastro ujęć. Wreszcie, wspólne głowienie się nad treścią publikacji, wyłapywanie momentów weny, by wtedy móc tworzyć teksty. Słowem: sielanka i prawdziwe wakacje, nawet jeśli w planach jest codzienne i intensywne zwiedzanie.
Podróżowanie z jednym dzieckiem to już duża zmiana. Dla nas z pewnością było to wielkie wyzwanie (tym bardziej, że nasze niemowlę należało, delikatnie mówiąc, do wymagających), ale gdy aktualnie wracamy wspomnieniami do wypraw z tym jednym niemowlakiem (trip kamperem po Normandii) czy tym jednym dwulatkiem (objazdówka po kilku z Wysp Zielonego Przylądka), to był to względnie spokojny i błogi czas, w którym mogliśmy dokonać prostego podziału zadań – jedno z nas jest z dzieckiem, a drugie zajmuje się naszym „blogowaniem w podróży”, czyli robieniem zdjęć, notowaniem wrażeń, szukaniem miejsca na posiłek lub planowaniem kolejnych punktów programu.
Jak jest teraz? Naszą rodzinną wyprawę kamperem z dwójką małych dzieci można by porównać do obozu przetrwania, na którym codziennie szukamy rozwiązań dla problemów, które w normalnych warunkach nie powinny zaistnieć. Staramy się te problemy przewidzieć, żeby plan z gwiazdek rozsianych po mapie Google się nie posypał, więc jesteśmy w trybie gotowości na wszystko, multi-tasking to nasze drugie imię, a przerywanie aktualnie wykonywanego zadania na rzecz innej równie „ważnej” czynności to coś, co robimy co chwila. Zdjęcia robią się w pośpiechu, bez chwil namysłu, a posty nie mają się jak napisać, bo nie mamy na to czasu ani energii. Czyli w sumie wakacje takie, jakbyśmy tyrali w korpo, tyle że od rana do wieczora kiedy dzieci w końcu pójdą spać, a my będziemy mogli w końcu… też pójść spać?
Każdego dnia musimy wybierać, z czego dzisiaj rezygnujemy. Czy z lepszego jakościowo posiłku, żeby zdążyć odwiedzić kolejne przepiękne miejsce, na którym nam zależy? A może zwolnić, by być tu i teraz z dziećmi, ale za to nie zrobić ani jednego zdjęcia? Czy dzisiaj się chociaż trochę odświeżyć, jakoś sensowniej ubrać? Chciałoby się, ale czy tracić na to czas, skoro nikt nas tu nie zna, a na interakcje ze spotykanymi ludźmi też średnio mamy warunki? Chociaż w sumie to będziemy robić jakieś fotki, które opublikujemy na blogu… Dobra, szybki francuski prysznic i olać to, przecież skupiamy się na fotografowaniu miejsc, raczej nie robimy zdjęć nam samym.
Okej, to teraz usiądźmy na chwilę i przypomnijmy sobie, jaki jest plan, gdzie teraz jedziemy. Odpalamy telefony, notatki, zaczynamy omawiać trasę…
– Chce mi się siku! („Znowu?!” – krzyczę w myślach (a czasem na głos) ja, zastanawiając się, czy to rzeczywiście takie fajne i wygodne, że w kamperze jest toaleta i że łażę do tego mikro kibelka po kilka razy dziennie i ogarniam tam tematy po dzieciach? Bo naprawdę lepiej, żeby nie robiły tu tego same…); – Chce mi się kupę! („Na pewno? A może wytrzymasz do postoju na stacji?” – cedzi przez zęby mój mąż, który na czas wyprawy zamienia się w naszego rodzinnego szambiarza-superbohatera, pobijającego swój rekord wstrzymywania oddechu za każdym razem, gdy wylewa nasze g**** z kibelka; w żargonie kamperowym używa się na to eufemizmu „robić serwis”);
– Jestem głodny (najczęściej słyszane zdanie w kamperze, choć jemy właściwie non-stop);
– Mamo, co razem porobimy? (Macie siebie nawzajem, jesteście rodzeństwem, mieliście się razem bawić, heloł!);
– Chcę posłuchać Czereśni! (Uwierzcie, nie chcecie słuchać non-stop żadnego wykonawcy piosenek dla dzieci, jak bardzo spoko by nie był);
– O nie, wylało się! (Ile razy dziennie mleko może się wylać i dlaczego w stojącym na postoju samochodzie to się dzieje dużo częściej niż w domu?);
– Mogę czystą kartkę? (Leżą na stoliku obok ciebie, zawsze w tym samym miejscu, ale oczywiście mogę ci podać. I w sumie lepiej, żebym to zrobiła, jeśli nie chcę, by wszystko ze stolika się spierniczyło na ziemię, bo wydostanie czegokolwiek stamtąd oznacza nabicie sobie guza lub nadwyrężenie którejś z kończyn);
– Nie chcę tu wychodzić, zostaję w kamperze (przyjechaliśmy w jedno z topowych miejsc całego wyjazdu, jeśli tego nie zobaczę i nie zrobię tu zdjęć, to równie dobrze mogłam w ogóle nie wyjeżdżać na tę wyprawę);
– Chcę do domuuuuuu! (słyszane codziennie parę razy dziennie od młodszego przez pierwszą połowę wyjazdu, która jest u niego na aklimatyzację);
– Nie chcę do domuuuuuu! (słyszane przez drugą połowę wyjazdu, gdy wizja powrotu coraz bliżej, a młodszemu już się zaczęło podobać w podróży).
Znacie to uczucie, gdy przyjeżdżacie w jedno z miejsc, których najbardziej nie możecie się doczekać? Oznaczone serduszkiem na mapie, wyczekiwane, wymarzone, już w głowie odliczacie do momentu, gdy sami zobaczycie ten widok na własne oczy? No i w końcu nadchodzi ten moment i widok zapiera Wam dech w piersiach. No magia, rzeczywiście. Staję, patrzę, chłonę. 3, 2, 1… i jednak już muszę biec, bo jedno gania na wysokim murku dookoła fontanny (a jest 20.00, wiec biega już tam rozchwianym krokiem i w każdym momencie ze zmęczenia może się potknąć), a drugie stoi i płacze, jeszcze nie wiem czemu. A, ok, bo mam iść gdzieś z nim, w stronę tamtego auta, a nie chodzić sobie sama tutaj, gdzie ja chcę. Nie tracę nadziei na kontemplację widoku, więc rozglądam się za Pawłem. Chodzi i pstryka foty. Jeśli zawołam go na pomoc, to już wiem, że mogę się pożegnać ze zdjęciami na bloga z tego miejsca.
Którymś razem dotarliśmy na targowisko pełne zachwycających bibelotów. Tak bardzo mi się tu podoba! Już nie mogę się doczekać szperania i łowów! I będę wyławiać – ale nie vintage akcesoria, stare francuskie książki kieszonkowe czy plakaty, tylko moje dzieci spośród podniszczonych zabawek i porcelanowych figurek. I połażę sobie z nimi z rękę, niczego już nie mogąc podziwiać, drugą ręką ledwo pchając dwuosobową przyczepkę, która zawadza wszystkim przechodniom na bazarku.
Sytuacje, gdy trzeba coś przerwać, żeby dać jeść, wytrzeć, znaleźć plasterek, odpowiedzieć na bardzo ważne pytanie, pocieszyć, uspokoić, usłyszeć, zauważyć, podnieść, wytłumaczyć, towarzyszyć w konflikcie, zadbać o bezpieczeństwo, zmienić pieluchę, wyjąć zabawkę, przeczytać książkę. Przecież wszyscy mający dzieci to znacie, w sumie nic nowego. Tylko dodajmy do tego okoliczności kamperowe (jesteśmy tutaj cały czas we cztery osoby na kilkunastu metrach kwadratowych, z coraz mniej zaspokojonymi potrzebami wygody, higieny i autonomii ) + okoliczności związane z byciem w podróży (czyli chcę zauważyć, chłonąć, zanurzyć się, zatrzymać choć na chwilę i nacieszyć tym, gdzie jestem).
Ale jest też druga strona medalu. Nadal dostrzegam ją rzadziej od tej pierwszej, choć potrafię już coraz częściej ją celebrować:
– Mamoooo, zostańmy na tych skałkach dłużej, ale tu jest super! – oni już także zaczynają mieć wpływ na to, czy ruszamy dalej, czy gdzieś się zawieszamy. Dopiero uczymy się uwzględniać ich perspektywę i w miarę możliwości w takich sytuacjach zwalniać. Wcześniej tylko my decydowaliśmy o planie wyprawy, a im nasza ekipa jest starsza, tym bardziej zaczyna w tym uczestniczyć.
– Możemy pobiegać tu boso? Plaaaaażaaaaaa! Chcemy do woooody! Chodźmy tu na kamienie! Chcę się wspiąć na drzewo! – często pojawia się ten moment zawahania, bo sprzątanie w kamperze do łatwych nie należy (choć szorowanie stóp szczotą do zamiatania przed wejściem do auta przeważnie robi robotę). Poza tym zawsze mamy już za mało czystych ubrań, znowu będzie trzeba wybrać między tym czymś brudnym a dziurawym. Ale coraz częściej w końcu wygrywa ten wewnętrzny głos, który każe się z każdego takiego momentu cieszyć lub, mało tego, wskoczyć tam na te kamienie razem z nimi!
– Mamo, a ja już znam 5 słów po francusku! (I tu następuje wyliczanka z taką francuską wymową, że jestem w szoku. Przecież do niczego ich nie namawiam, niczego tu ich nie nauczam. Po prostu jesteśmy, łazimy, gadamy, normalne sytuacje, w których dzieci uczestniczą.)
– Mamo, a jak powiedzieć po francusku, że jestem z Polski? (W trakcie pływania w basenie pełnym dzieciaków z Francji.)
– Mamo, gdzie twoim zdaniem było fajniej, tu we Francji, czy na Sardynii? Bo mi się bardziej podoba tutaj. (Potrzeba tworzenia rankingów, ustawiania w kolejności zaczyna już powoli dotyczyć nie tylko koleżanek z przedszkola czy chłopaków z ulubionego boysbandu, ale także odwiedzanych miejsc.)
– Mamo, a czy na następny wyjazd możemy pojechać do Szwecji? Bo to kraj Duni i dzieci z Bullerbyn, i Pippi Pończoszanki… Tam musi być fajnie. (Czuję, że zaraz pęknę z radości? Dumy? A może to wzruszenie?)
– Każdy ich szeroki uśmiech, każdy okrzyk zachwytu i entuzjazmu na widok nowego miejsca. I to wcale nie miejsca z atrakcjami dla dzieci (choć place zabaw czy aquaparki też ich cieszą, wiadomo), ale najzwyklejszego na świecie miejsca: a to duży kamień na parkingu przy trasie, a to budka do obserwacji ptaków w szczerym polu, a to drzewo, na które można się wspiąć, a to skarby wyławiane z ziemi gdzieś pod supermarketem. Każda taka chwila sprawia, że czuję, że to ma sens.
Gdy siadamy w końcu na pupach w samolocie zmierzającym do Warszawy (nasz sposób na skracanie drogi powrotnej z dziećmi, a kampera za granicą przejmuje ktoś z rodziny – polecamy ten system!), czujemy totalne wycieńczenie i… ulgę. Dzieci znoszą lot super spokojnie, więc ośmieliłam się powiedzieć Pawłowi, że łagodnie przebiega ta nasza droga powrotna. Zapomniałam o niezawodnej zasadzie, by nigdy takich rzeczy nie mówić na głos. I dlatego kilkanaście minut później na podłodze samolotu wylądowała cała porcja makaronu bolońskiego, rozpryskując się po fotelach i naszych rzeczach pod nimi. Takim momentom dodatkowego smaczku dodaje jeszcze to, że dzieci nie przestają do mnie mówić i zadają mi pytania, a co by było gdyby (gdyby nie dało się tego sprzątnąć, ale może jednak uda się sprzątnąć, a że pani stewardessa w ogóle się nie złościła, tylko była miła, jak podawała nam papier i że to fajna praca, że ja też bym mogła taką mieć, to wtedy bym się nie złościła).
No właśnie, złość – może w ogóle złościłabym się mniej, gdybyśmy tak nie wyjeżdżali? Bo potrzeby łatwości, komfortu, higieny byłyby bardziej zaspokojone? Mniej by było stresu, pośpiechu, presji, by gdzieś dotrzeć i coś zobaczyć? Pewnie nigdy się nie dowiem, ale jedno jest pewne – nie wyobrażam sobie, żebym miała zrezygnować z podróżowania i zaspokajania w ten sposób innych, ważnych dla mnie potrzeb, które zaczynają krzyczeć, gdy siedzę w domu. Dlatego będziemy się tak jeszcze tułać po świecie nie raz, nie dwa, „jak Cyganie” (jak to mawiała moja babcia, krytykując styl życia moich rodziców ;), za każdym razem zastanawiając się, co nam to daje, a co odbiera i być może łudząc się, że bilans zysków i strat wychodzi na plus.
Zastanawiasz się, czy podróżowanie kamperem z małymi dziećmi jest dla Ciebie? Przygotowaliśmy szybki test – wystarczy, że odpowiesz sobie na tych parę pytań.
1. Czy cechuje cię elastyczność w temacie zaspokajania potrzeb, także tych podstawowych? Czy komfort fizyczny i higiena mogą zejść na dalszy plan, gdy przełączasz się na tryb podróżniczy?
2. Jak luźny jest twój stosunek do zasad w rodzicielstwie? W trakcie podróży kamperem pomaga odpuszczanie i niedowalanie sobie, na przykład w kwestii gotowania i jedzenia (sprawdzają się proste przekąski i potrawy, które można szybko i sprawnie przygotować, a to czasem wcale nie idzie w parze z jakością pożywienia 😉 Różnie też bywa z przestrzeganiem zasad i przepisów w trakcie jazdy (czy dzieci siedzą cały czas w fotelikach, a na każdą zmianę miejsca/pozycji w aucie robimy postój? Ok, możemy i tak, ale wtedy czas trwania wszystkich przejazdów bardzo się wydłuży).
3. Czy lubisz kempingowanie, wyjazdy pod namiot? Bo jeżdżenie kamperem momentami niewiele się różni od biwakowania, wbrew temu, co można sobie wyobrażać, poziom wygody nie jest dużo wyższy. Oczywiście, niektórzy podróżują wielkimi kamperami-ciężarówkami, którymi ciężko gdziekolwiek zaparkować i być może taki pojazd bardziej przypomina dom. My piszemy z naszej perspektywy, czyli o podróży niewielkim camper vanem, którym za to możemy prawie wszędzie zaparkować, oboje bez problemu zmieniamy się za kółkiem (przynajmniej na autostradzie), a manewrowanie na wąskich uliczkach nie jest dla nas większym problemem.
4. Czy lubisz być blisko ze swoimi dziećmi i swoim partnerem? Blisko fizycznie często i dużo, bo na kilkunastu metrach kwadratowych przez dwa albo trzy tygodnie non-stop to już naprawdę jest mocne doznanie?
5. Czy lubisz sam planować wyprawy? Ślęczeć nad logistyką wyjazdów, czytać o atrakcjach, restauracjach itp.? Oczywiście, nie każdy lubi i musi dopinać taką wyprawę na ostatni guzik, ale naszym zdaniem, im więcej przygotowań, tym lepiej, bo w trakcie wyjazdu zawsze przydaje się wiedza zgromadzona wcześniej (pozwala to, chociażby, zaoszczędzić masę czasu w podróży).
6. Czy nie boisz się spania na dziko, w różnych nietypowych miejscach, na przykład odludnych, na łonie natury, ale za to z nietuzinkowym widokiem? Albo gdzieś w losowo wybranej uliczce w małym miasteczku, bo może będzie tam cicho, a nie ma parkometru? Oczywiście, możesz jeździć cały czas po kempingach, ale to podnosi cenę i kompletnie zmienia charakter wyjazdu.
Sprawdź swój wynik:
Ile odpowiedzi na powyższe pytania musi być twierdzących, by warto było wsiąść rodziną w kampera?
O tym możesz zadecydować tylko Ty.
podróżowanie kamperem z dziećmi / podróżowanie kamperem z małymi dziećmi / wyjazd kamperem z dziećmi / wyjazd kamperem z małymi dziećmi / podróżowaniem camper vanem z dziećmi / podróżowaniem camper vanem z małymi dziećmi / wyjazd camper vanem z dziećmi / wyjazd camper vanem z małymi dziećmi / jak wygląda podróż kamperem z dziećmi / jak wygląda podróż kamperem z małymi dziećmi / jak wygląda podróż camper vanem z dziećmi / jak się przygotować na wyjazd kamperem z dziećmi / jak się przygotować na wyjazd camper vanem z dziećmi / co warto wiedzieć o podróżach kamperem z dziećmi / co warto wiedzieć o podróżach camper vanem z dziećmi / kamperem z dziećmi / kamperem z małymi dziećmi / kamper rodzinnie / kamper rodziną / camper vanem z małymi dziećmi / camper vanem rodziną / rodzinne wyprawy kamperem / rodzinne wyjazdy kamperem / rodzinne wyprawy camper vanem / rodzinne wyjazdy camper vanem / rodzicielstwo bliskości w kamperze / podróże a rodzicielstwo bliskości / podróże w duchu rodzicielstwa bliskości / podróże w duchu bliskości /