6 WŁOSKICH CECH POMIMO KTÓRYCH WARTO POJEŹDZIĆ PO TOSKANII
Wielu turystom Włochy nie kojarzą się dobrze. Wracają z wakacji we Włoszech i snują opowieści: o tłumach i kolejkach, o wygórowanych włoskich cenach (zwłaszcza w szczycie sezonu), o przebiegłych naciągaczach, o brzydkich plażach, o uciążliwej włoskiej sjeście, która zmusza do głodowania w porze obiadowej, czy wreszcie o kradzieżach, których padli ofiarą. Sprawdziliśmy na własnej skórze, ile prawdy jest w tym typowo polskim narzekaniu. Rzeczywiście, doświadczyliśmy wielu ze wspomnianych zjawisk, mimo że na włoską objazdówkę pojechaliśmy we wrześniu, już po wakacyjnym szczycie sezonu. Nie zamierzamy więc owijać w bawełnę i idealizować tego kierunku podróży. Chcemy za to doradzić Wam, jak sobie radzić z niektórymi z włoskich niedogodności. Spróbujemy też wyjaśnić, z czego one wynikają. Na pytanie, czy jechać do Włoszech, odpowiadamy: tak, zdecydowanie! Ale jechać świadomym tego, co może nam się nie spodobać i jak tego uniknąć. A teraz przekonajcie się sami, jak obrócić włoskie wady w intrygującą podróż w głąb włoskiej mentalności.
1. Wygórowane ceny. Jak zostać oszustem w Wenecji?
Furbo to po włosku „przebiegły”, „sprytny”, „kombinujący”. Ta cecha przywołuje u Włochów raczej pozytywne skojarzenia, a jeśli ktoś powie Ci, że się nią wykazałeś, to znaczy, że budzisz jego respekt. Przeciwieństwem tej postawy jest bycie fesso, czyli w uproszczeniu frajerem. „Jesteś fesso, jeśli płacisz pełną cenę za bilet na pociąg, nie potrafisz sobie załatwić darmowego wejścia do teatru, (…) podajesz prawdę w zeznaniu podatkowym lub dotrzymujesz słowa, nawet jeśli jest to dla ciebie niekorzystne (…). Właściwie całą historię współczesnych Włoch można opisać jako niekończącą się walkę pomiędzy fessi i furbi”. [1]
Włoską przygodę zaczynamy od zwiedzania Wenecji. Cena podmiejskiego parkingu Tronchetto od razu zwala nas z nóg. Płacimy 21 euro za dobę, bez możliwości rozliczenia godzinowego, które dla nas byłoby o wiele korzystniejsze, bo zamierzamy tu spędzić nie więcej niż pół dnia. Pierwszy postój w kraju i czyżbyśmy już dali się naciągnąć? Z parkingu do miasta można dostać się pociągiem lub tramwajem wodnym. Poza oczywistymi atrakcjami turystycznymi takimi jak Plac św. Marka i znajdująca się na nim bazylika, Pałac Dożów czy Most Westchnień, warto na chwilę oddalić się od tłocznego centrum i poszwendać bez planu po tych mniej turystycznych zaułkach.
Upał daje się nam mocno we znaki (mimo że odwiedzamy Wenecję we wrześniu), ale jesteśmy mile zaskoczeni tym, że nie towarzyszą mu nieprzyjemne zapachy, przed którymi nas ostrzegano. Po długim spacerze i obowiązkowych turystycznych fotkach w obowiązkowych punktach robimy sobie przerwę przy kieliszku Aperol Spritza, niezwykle smacznego połączenia prosecco z wytrawnym likierem z pomarańczy, które powstało właśnie w tym mieście. Radzimy zapytać o cenę przed złożeniem zamówienia. My, przekonani, że drink nie powinien kosztować więcej niż 3-4 euro, jesteśmy nieco zszokowani jego wygórowaną ceną (7 euro). Menu sprawdzamy więc skrupulatnie w kolejnym lokalu, który odwiedzamy. Zachęceni tym, że w jednym z weneckich barów wymyślono carpaccio, postanawiamy spróbować tego dania właśnie tam. Trafiamy do legendarnego Harry’s Bar, niepozornej restauracji, której wejście, w przeciwieństwie do innych weneckich lokali, łatwo przeoczyć. Okazuje się, że słynne carpaccio kosztuje tu jedyne 47 euro, więc dyskretnie opuszczamy knajpę. Ostatecznie udaje się nam jednak zjeść niedrogo w Wenecji. Wybawieniem okazuje się bar serwujący ciepłe kanapki i pizzę na kawałki. Poza niższą ceną kolejnym, niewątpliwym atutem tego typu lokali jest brak przerwy na sjestę, która dotyczy większości włoskich restauracji.
Na parking wracamy tramwajem wodnym vaporetto. Nie wolno odmówić sobie zwiedzania Wenecji z tej perspektywy – okazuje się, że z wody wszystko wygląda jeszcze bardziej niewiarygodnie i filmowo. Mimo że przy każdej stacji tramwajowej znajdują się kasy biletowe i taryfy opłat, radzimy podróżować na gapę, bo biletów nikt nie sprawdza. Mniej więcej wtedy przestało nas dziwić, że to przede wszystkim Włosi, a nie turyści, podróżują vaporetti za darmo. Tym sposobem, już pierwszego dnia pobytu sprawdzamy w praktyce, jak to jest stawać przed włoskim dylematem fesso czy furbo.
2. Starość po włosku. Dlaczego Włochy to kraj dla starych ludzi?
Głównym celem naszej wyprawy jest region Toskanii, który zaczniemy poznawać od jego stolicy – Florencji. Jako pierwsze odwiedzamy jedno z najsłynniejszych muzeów na świecie – Galleria degli Uffizi. Nawet poza szczytem sezonu trzeba przygotować się na stanie w długiej, kilkugodzinnej kolejce do wejścia. Dobrym rozwiązaniem jest wcześniejszy zakup biletów przez internet. Co prawda, są one wtedy trochę droższe, ale umożliwiają wejście do muzeum praktycznie bez oczekiwania.
Galleria Uffizi to istny raj dla miłośników malarstwa, głównie włoskiego i renesansowego. Poszczególne sale muzeum zabierają nas w podróż po kolejnych epokach, jednak nie dojedziemy tutaj do czasów współczesnych, co zazwyczaj przytrafia się zwiedzającym w większości dużych muzeów. „W kraju, który dał światu weneckie biennale, futuryzm oraz arte povera, pierwsze muzeum sztuki współczesnej powstało dopiero w maju 2010 roku. Z Włoch pochodzi (…) Maurizio Cattelan, jednak ani on, ani pozostali współcześni włoscy malarze i rzeźbiarze nie odegrali w swoim kraju takiej roli jak – powiedzmy – przedstawiciele Britartu w Anglii (…) czy Andy Warhol w Ameryce (…). Galerie oraz muzea prezentujące we Włoszech sztukę współczesną ledwie wiążą koniec z końcem”. Włochy słyną z kultu tego, co stare, antyczne, zabytkowe. Z niezwykłą pieczołowitością kultywuje się tu tradycję (także tę kulinarną, o czym pisaliśmy już, analizując kuchnię toskańską) i pielęgnuje dziedzictwo kulturowe. Włosi uważają się za potomków starożytnych Rzymian, a terytorium Italii za kolebkę cywilizacji europejskiej. Lubią podkreślać swoją historię, a przesiąknięta jest nią tutaj niemal każda cegiełka. Każde toskańskie miasto i miasteczko skrywa tajemnice starożytnej (rzymskiej lub etruskiej) lub co najmniej średniowiecznej przeszłości. Chiusi ma swoje etruskie grobowce, Piza średniowieczną Krzywą Wieżę stojącą na Placu Cudów, etruska Lukka w całości zachowane mury obronne i 33 kościoły, w tym jeden asymetryczny, Carrara słynie z marmuru, który wydobywano tu już za czasów Juliusza Cezara… Po pewnym czasie czytanie w przewodniku lub na tablicy informacyjnej o tym, że kolejna studnia lub mury obronne mają tysiąc lub dwa tysiące lat, przestaje robić wrażenie… Kult starości przekłada się także na inne dziedziny włoskiego życia. Społeczeństwem rządzą starsze, bardziej konserwatywne pokolenia – rodziców i dziadków, a młodzi często zostają z nimi w domu, późno się usamodzielniając. U władzy także dominują ci starsi, bardziej konserwatywni politycy. Stare są niestety nie tylko budynki i miasta, ale także drogi, w tym w dużej mierze włoskie autostrady. Na jednej z nich pod koniec wyjazdu łapiemy gumę i trudno stwierdzić, na ile był to przypadek, a na ile efekt dłuższego przemieszczania się włoskimi drogami.
3. Włoska zaściankowość. Ile uroku może być w kolejnych, takich samych wioskach?
Toskania to kraina zamków i zameczków na wzgórzach, mieścinek z kamienia lub tufu, idealnie wkomponowanych w krajobraz. Kiedy zwiedza się kolejne miasteczka, ma się nieodparte wrażenie, że nic tu od niczego nie odstaje, wszystko pasuje do siebie jak ulał, nic nie razi. Okiennice na wszystkich budynkach będą konsekwentnie pomalowane na jeden kolor, zazwyczaj zielony, a ściany kamienic i domów na żółty lub pomarańczowy. „Włosi, którzy jako naród są dość pochłonięci sobą i niezbyt zainteresowani tym, co się dzieje poza granicami kraju, wydają się nieświadomi dużej różnorodności (…) w innych krajach europejskich. (…) Włosi z pewnością mają tradycję zaściankowości: wielu jest blisko związanych z własnym miastem lub wsią. Istnieje nawet specjalne włoskie słowo, które to opisuje – campanilismo, pochodzące od campanile, dzwonnicy kościelnej, która niegdyś wyznaczała centrum włoskich społeczności”.
Z Florencji wyruszamy w rejon Chianti i to tutaj po raz pierwszy czujemy ducha campanilismo i podziwiamy typowe, toskańskie widoki. Winnice, winnice i kolejne winnice na wzniesieniach, a wśród nich kolejne miasteczka słynące z produkcji czerwonego wina. Zatrzymujemy się w popularnym turystycznie Greve in Chianti, którego trójkątny plac i znany symbol koguta nie robią na nas jednak zbytniego wrażenia. Nasze ukochane miejsce w tym rejonie Toskanii odnajdujemy w Montefioralle, gdzie trafiamy trochę przez przypadek. W przeciwieństwie do wszystkich obleganych przez turystów lokalizacji tutaj nie dość, że nie ma tłumów, to nie będziemy musieli płacić za zaparkowanie auta. W zaskakującej ciszy spacerujemy po nietkniętych, średniowiecznych uliczkach, które wyglądają tak, jakby czas stanął tu w miejscu dawno temu. W trakcie spaceru doczytujemy w przewodniku, że Montefioralle zachowało się w całości w swoim X-wiecznym kształcie i że zostało wyróżnione jako jeden z „najpiękniejszych włoskich grodów” [2]. To w Montefioralle odwiedzamy klimatyczny lokal Taverna del Guerrino, gdzie próbujemy pysznych, toskańskich potraw, m.in. panzanelli.
Drugim obok Chianti najbardziej znanym rejonem Toskanii jest, także słynąca z produkcji czerwonego wina, Val d’Orcia. Niektóre z jej malowniczych miasteczek zwiedzamy tylko przejazdem, np. Buonconvento, Montalcino czy Pienza, a w innych, m. in. w San Quirico d’Orcia czy w Montepulciano, zatrzymujemy się na dłużej, by pospacerować bez celu po wąskich, coraz bardziej do siebie podobnych alejkach. Jednym z najładniejszych miejsc okazuje się San Quirico, ze swoimi żywymi kolorami i uroczym romańskim kościółkiem.
Toskania to nie tylko małe miasteczka na wzgórzach, ale także… większe miasta na wzgórzach. Jednym z najbardziej obleganych przez turystów jest średniowieczne San Gimignano, którego starówka wpisana jest na listę dziedzictwa UNESCO. Miasto wyróżnia się swoimi czternastoma wieżami, których kiedyś było nawet ponad siedemdziesiąt. Zawrotna liczba wież to efekt rywalizacji między rodami gwelfów (zwolenników papieża) a gibelinów (zwolenników władzy cesarskiej). Im więcej wież udało się wybudować danej rodzinie, tym większy był jej prestiż. Podziwiając charakterystyczną zabudowę miasta, przenosimy się pamięcią do tych wszystkich godzin, które spędziliśmy na kanapie, wspinając się po murach San Gimignano w grze Assassin’s Creed.
Wydawałoby się, że po paru dniach podziwiania toskańskich dolin i zwiedzania kolejnych miejscowości regionu, następne odwiedzane miasteczka powinny robić na nas coraz mniejsze wrażenie. I właściwie tak było, dopóki w drodze na wybrzeże nie zatrzymaliśmy się w najwspanialszym naszym zdaniem miasteczku regionu – etruskim Pitigliano. Tak jak inne wspaniałe toskańskie grody zachwycało swoim usytuowaniem na szczycie wzgórza, ale rozciągająca się tutaj panorama i niezwykły widok na miasto sprawiły, że nasz aparat o mało co się nie przegrzał. Musiało minąć trochę czasu, zanim ochłonęliśmy i byliśmy gotowi wejść do miasteczka i faktycznie zacząć je poznawać, a nie tylko napawać oczy jego tufową zabudową z punktu widokowego.
4. Moda i lans. Jak wtopić się we włoski tłum?
Ślady historii to niejedyne, co z ciekawością obserwujemy w toskańskich miejscowościach. Nasze zainteresowanie budzi fakt, że co drugi sklep na głównych deptakach większych miast, to salon optyczny. Co ciekawe, także w deszczowy dzień na ulicach Sieny widzimy sporo osób w okularach słonecznych. I raczej nie są to turyści; ci wolą ozdobić strój gadżetem zdecydowanie praktyczniejszym w taką pogodę, czyli parasolem. „(…) we Włoszech mieści się siedziba największego producenta okularów przeciwsłonecznych. Chociaż wydawać by się mogło, że nie ma nic bardziej amerykańskiego niż para ray-banów, w rzeczywistości ta marka należy do firmy, która rozpoczęła działalność (…) w niewielkim miasteczku u stóp Dolomitów. (…) Luxottica produkuje okulary na zamówienie najsłynniejszych domów mody na świecie, takich jak Versace, Dolce & Gabbana, Chanel, Prada, Ralph Lauren i Donna Karan”. Owszem, włoski klimat sprzyja noszeniu okularów, ale nie przez cały rok. Czy częstsze zasłanianie oczu wynika więc ze względów estetycznych lub z chęci podążania za modą? Według Hoopera wytłumaczeniem jest raczej to, że „osoba, która skrywa wyraz swoich oczu, zapewnia sobie przewagę w powierzchownych kontaktach społecznych, które we Włoszech są esencją życia”.
Drugie miejsce po salonach optycznych zajmują sklepy z obuwiem i innymi akcesoriami, dodatkami do stroju. Na ulicach pełno jest zaparkowanych skuterów, a wśród aut dominują fiaty 500. To nic dziwnego, że Włosi wybierają rodzimy produkt motoryzacyjny, ale przewaga włoskich produktów nad tymi zagranicznymi jest we Włoszech zauważalna na każdym kroku. Wśród butików z odzieżą, czy to na ulicach Wenecji, Florencji, Sieny, czy to w centrach handlowych, które też odwiedzaliśmy, ciężko znaleźć inne marki niż te włoskie. Wszędzie możemy obkupić się w sklepach Fendi, Prady czy Benettona (przy okazji dowiedzieliśmy się, że to włoska marka), ale na Zarę czy H&M lepiej się nie nastawiać. A tym bardziej nie na Starbucksa, który nawet nie próbował wchodzić na włoski rynek, o czym już wspominaliśmy w tekście o włoskiej kuchni. Nadmierny kult włoskich marek odbija się znacząco na gospodarce kraju. „Przejęcia włoskich firm przez zagraniczne koncerny w mediach niezmiennie przedstawia się jako katastrofy. (…) Pod koniec 2012 roku wartość bezpośrednich inwestycji zagranicznych we Włoszech była najniższa ze wszystkich krajów Unii Europejskiej z wyjątkiem Grecji.”.
5. Niezbyt urokliwe włoskie wybrzeże. Jak znaleźć dziką plażę w Toskanii?
Jak się niebawem okaże, minie trochę czasu, zanim znajdziemy tę wymarzoną plażę, a przynajmniej jej namiastkę. Pierwszy kontakt z toskańskim wybrzeżem mocno odbiega od tego, jakie mieliśmy wyobrażenie o naszym wypoczynku nad morzem. Zaczynamy od Ansedonii, jednego z największych kurortów w okolicy półwyspu Orbetello. Miejsce nas nie zachwyca, bo atmosferą przypomina miejskie kąpielisko, a nie tego szukamy. Kolejnym punktem jest Marina di Grosseto, gdzie zatrzymujemy się na bardzo przyjaznym parkingu dla kamperów (13 euro za dobę, dodatkowo 1 euro za prysznic). O ile miejsce bardzo zyskuje dzięki swojemu usytuowaniu tuż przy lesie, o tyle sama plaża znowu pozostawia wiele do życzenia. Nie odnajdujemy tutaj swojego raju na ziemi i trzeba przyznać, że póki co jesteśmy wybrzeżem Morza Tyrreńskiego nieco zawiedzeni.
Jedziemy dalej na północ w poszukiwaniu plaży idealnej, zatrzymując się w wybranych miejscowościach nadmorskich tzw. Riwiery Etruskiej. Niektóre plaże w okolicy Populonii, Piombino i San Vincenzo zdają się być bardziej opuszczone i mniej przypominać kąpieliska, a do tego ich sporym atutem jest to, że są piaszczyste i stosunkowo szerokie. Nie będzie nam jednak dane plażowanie na żadnej z nich, bo tym razem igra z nami słońce. Dodatkowo, stan ich czystości nie zachęca. Jedziemy dalej. Gdzieś musi na nas czekać ta wymarzona, dzika, tylko nasza plaża.
Wreszcie się udaje. Pod miejscowością Calafuria zatrzymujemy się na słabo oznakowanej, trochę schowanej plaży Calignaia. Strome zejście na kamienistą i niemalże bezludną plażę znajduje się właściwie tuż przy głównej drodze krajowej. Plaża jest niezwykle ciekawie ulokowana – między wielkimi klifami, pod drogą ekspresową i trasą kolejową. To tutaj w końcu rozkładamy nasze leżaki, wyjmujemy książki i relaksujemy się na dobre. A lektura książki „Włosi” Hoopera jak zwykle idealnie tłumaczy nam to, czego od paru dni doświadczamy: „To jeden z największych paradoksów: Włosi nie przestrzegają prawa, a mimo to trzymają się konwenansów – czasami wręcz kurczowo. Przypatrzmy się na przykład plażowaniu. W większości krajów plażowicze kładą się na kocach tam, gdzie im się żywnie podoba. Jednak we Włoszech dopuszcza się to jedynie na tak zwanych spiagge libere (wolnych plażach). Większość plaż wygląda jak spełnienie marzeń północnokoreańskiego dyktatora: równiutkie rzędy identycznych leżaków z identycznymi parasolami i biegnąca w poprzek alejka umożliwiająca dojście do morza.”.
Zachęceni pierwszą naprawdę fajną plażą na wybrzeżu tyrreńskim, postanawiamy jeszcze dać szansę kolejnym, bardziej wysuniętym na północ kurortom. Przejeżdżamy wybrzeże od Livorno do Marina di Pisa. Cały ten odcinek jest pełen znanych już nam dobrze płatnych kąpielisk (bagni), a plaża usiana leżakami przypomina tu nieco nasze poczciwe polskie parawany. Mimo że mniej więcej tutaj Morze Tyrreńskie zmienia się w to Liguryjskie, a niebawem pożegnamy się także z Toskanią i wjedziemy do Ligurii, wybrzeże nie ulegnie żadnej znaczącej zmianie. Spędzimy trochę czasu na miejskim, kamienistym kąpielisku w małej miejscowości Lerici, ale w niczym nie będzie już ona przypominała naszej poprzedniej plaży idealnej.
6. Kulinarna arogancja. Dlaczego Włosi są nie mniej pyszni od swojej kuchni?
„Restauracje oferujące dania z innych regionów świata są traktowane przez Włochów z dużą podejrzliwością (…). Z podobną podejrzliwością spotykają się (…) produkty pochodzenia zagranicznego, dlatego producenci, o ile to możliwe, starają się podkreślać, że ich towar powstał w kraju. (…) Kilkanaście lat po ujednoliceniu europejskich rynków wciąż trudno we Włoszech o jakiekolwiek zagraniczne produkty. (…) Kiedyś w Toskanii zdarzyło mi się poprosić w lokalnym supermarkecie o fetę (…). Doskonały wybór – pochwalił mnie sprzedawca, podając zapakowane zakupy. Świetny włoski ser.”.
Jednym z obowiązkowych przystanków w drodze powrotnej z naszej objazdówki jest Parma – kolebka słynnej szynki parmeńskiej i uwielbianego przez nas sera parmigiano reggiano. Okazuje się, że poza starówką z piękną katedrą romańską z XII wieku (to, swoją drogą, podobno jeden z najwspanialszych zabytków romańskich w całych Włoszech), czekają tu nas niezwykłe doznania kulinarne. Zaczynamy od poleconego nam przez znajomego Włocha lokalu z najlepszymi kanapkami w mieście – Clinica del Panino. To niezwykłe miejsce jest idealnym przykładem na to, jaki jest stosunek przeciętnego Włocha do kuchni i jedzenia. Po pierwsze, to rodzinny biznes, z historią i tradycją. Po drugie, jego wystrój kojarzy się z lokalami z lat 80. lub 90., na pierwszy rzut oka jest niedbały i pozostawia wiele do życzenia. Nie ma co doszukiwać się tutaj modnych, instagramowych akcentów typu drewno na ścianach, pastelowe blaty czy wymyślne kafelki. Nikogo tutaj nie interesuje nic poza naprawdę dobrym jedzeniem. A jakie ono będzie w tym miejscu? Proste, kilkuskładnikowe, niezmienne od lat – kolejna kwintesencja włoskości.
Wybór w menu jest naprawdę spory (co akurat nie jest typowe dla włoskich lokali), a my decydujemy się na rzekomo najbardziej klasyczne dla Parmy pozycje: kanapkę z pesto di cavallo czyli z… surową koniną, kanapkę z parmeńską salame di felino, oraz przepyszne, zapiekane bakłażany po parmeńsku czyli melanzane alla parmigiana.
Więcej o włoskiej (przede wszystkim toskańskiej) kuchni i o stosunku Włochów do kulinarnej tradycji przeczytacie w naszej topliście degustacyjnej.
[1] Wszystkie cytaty (o ile nie wskazano inaczej) pochodzą z książki J. Hoopera „Włosi”, wydawnictwo WAB, Warszawa 2016. Książka towarzyszyła nam w trakcie całej wyprawy i bez niej ta podróż nie byłaby kompletna. [2] „Toskania i Wenecja”, wyd. Bezdroża, seria Travelbook, wydanie I z 2014 roku.
KARTA WYJAZDU
Długość wyprawy: 14 dni
Trasa: Warszawa – Wiedeń – Wenecja – Wodospady Bucamante (Serramazzoni) – Maranello – Florencja – Greve in Chianti – Montefioralle – San Gimignano – Siena – Buonconvento – Montalcino – San Quirico d’Orcia – Pienza – Montepulciano – Jezioro Trazymeńskie – Chiusi – Pitigliano – Ansedonia – Orbetello – Marina di Grosseto – Grosseto – Populonia – Piombino – Rosignano Solvay – Castiglioncello – Costiera di Calafuria – Livorno – Marina di Pisa – Riomaggiore – Lerici – Piza – Lukka – okolice Carrary – Ponte di Vari – Parma – Jezioro Garda – Monachium – Warszawa
Regiony: Wenecja Euganejska, Emilia-Romania, Toskania, Umbria, Liguria
Środek transportu: kamper
Noclegi: w kamperze
Wyżywienie: częściej w kamperze (zapasy z Polski + zakupy w tańszych sklepach na miejscu), czasem we włoskich restauracjach. Zakupy spożywcze zazwyczaj robimy w sklepach typu Lidl lub włoski Coop, szukając gotowych włoskich dań za ok. 2-3 euro (np. ravioli z różnymi nadzieniami lub risotto z truflami i borowikami za 3 euro).
Łączny budżet na cały wyjazd: 6000 zł (3000 zł od osoby). Budżet uwzględnia wszystkie poniesione koszty (paliwo, opłaty za autostrady, parkingi, wejścia do muzeów i innych atrakcji, noclegi, wyżywienie, a także niespodziewane koszty takie jak serwis auta)
włochy zwiedzanie / włochy co zwiedzić we włoszech / włochy co zwiedzać we włoszech / włochy wycieczka objazdowa / włochy autem / włochy samochodem / italia zwiedzanie / włochy zwiedzanie i wypoczynek / włochy co warto zwiedzić / włochy co warto zobaczyć / włochy atrakcje informacje ciekawostki / wakacje we włoszech / wczasy we włoszech / włochy na własną rękę / jak zorganizować wyjazd do włoszech / toskania zwiedzanie / toskania co warto zobaczyć / toskania atrakcje miasta ciekawostki informacje / toskania co zwiedzić / toskania co zwiedzać / jak zorganizować podróż do toskanii / co warto zobaczyć w toskanii / najpiękniejsze miasta i miasteczka w toskanii / winnice w toskanii / co zjeść we włoszech / kuchnia włoska / jedzenie włoskie / czego spróbować we włoszech / czego spróbować w toskanii / kuchnia toskańska / kuchnia w toskanii / jedzenie w toskanii / jedzenie toskańskie / zachodnia toskania / wschodnia toskania / wybrzeże toskanii / wybrzeże toskańskie / piza / okolice pizy / wenecja / wenecja euganejska / co zobaczyć w wenecji / zwiedzanie wenecji / wenecja wakacje informacje ciekawostki / wenecja kiedy jechać / wenecja czy warto jechać / włochy kiedy jechać / toskania kiedy jechać / florencja zwiedzanie wakacje informacje ciekawostki / co zobaczyć we florencji / stolica florencja / val d’orcia / chianti / morze tyrreńskie / wybrzeże tyrreńskie / morze liguryjskie / wybrzeże liguryjskie / liguria / emilia romania / emilia romagna / co warto zobaczyć w ligurii / co warto zobaczyć w emilii romanii / zwiedzanie ligurii / włoskie wybrzeże / włoskie plaże / wakacje we włoszech / włochy wczasy nad morzem / włochy plaże wybrzeże /